Najpierw zobaczyłam kompletny kicz a potem idealnie w nim skomponowanego bożyszcze kobiet, wielkiego amanta (podstarzałego) Michaela Douglasa w roli stuprocentowego geja. Aż mnie zatkało. Reszta byłaby tłem dla tej kreacji, gdyby nie pojawił się dr Jack Startz. Jego ściągnięta licznymi operacjami ze szparkami w oczodołach twarz doskonale odzwierciedlała charakter postaci. Tu szczęka opadła mi po raz drugi.
Oczywiście, że blichtr, pustaka emocjonalna i egzystencjalna, itd., ale tak wygląda życie wielu "gwiazd". Film barwny, dobry obraz i świetna gra aktorska.
Lepiej bym nie napisał ale żeby było także cosik mojego to pozwolę sobie zacytować skrawek dialogu dwóch kochanków, który zwrócił szczególnie moją uwagę: ... znaczna część ludzkiego ciała nie jest ohydna - wszystko jest dziełem Boga - niektórych części Bóg nie przeznaczył do pewnych spraw. Kicz tak potwornie kiczowaty, że aż piękny. Świetny film, świetnie zagrany - 8/10 !!!
Takiego Douglasa nawet sobie nie wyobrażałem. Kreacja, fantastyczna kreacja. Stwórca wszechświata wyraźnie go lubi:
wygrana z rakiem gardła i ... taki scenariusz. Good night, and good luck, esforty.
7/10
Jedna ,,* " różni nas w poziomie osiągniętej satysfakcji z seansu, zatem ta, myślę, jest porównywalna.
A jeśli miałbym coś wytknąć całości, to mnie nieco zdumiało, że Soderbergh ze swoją filmową wyobraźnią, tu wyraźnie tejże wyobraźni pozwolił wywiesić <białą flagę> i zrobił biografię bardzo mainstreamową, w gruncie rzeczy. I gdyby nie bohater tego wątku, p. Douglas, rzecz zapewne posypałaby się. Ukłony, esforty.
Film jest dobry (aktorsko nawet bardzo dobry), ale jest jednak przekalkowany. Soderbergh mało dał od siebie. Iluminacje kiczu, barwny główny bohater i muzyka (nie zapominajmy o muzyce) odgrywaja w filmie najważniejszą rolę. Soderbergh trochę poniżej poziomu. Reszta zupełnie dobra. Moja ocena 7,20, ale moge dac tylko 7.